Автор: Пользователь скрыл имя, 27 Ноября 2011 в 12:42, творческая работа
Upłynęło już wiele długich miesięcy, jak bratnie plemiona słowiańskie opuściły dawne swe siedliska szukając nowych siedzib dla swego dobytku. Dużo ich było, mnogie tysiące. Na czele jechały zastępy konnych wojów odzianych w skóry dzikich zwierząt i zbrojnych w łuki, oszczepy i okrągłe tarcze ociągnięte skórą bawolą. U pasów połyskiwały im krótkie miecze żelazne. Za nimi, na wozach zaprzężonych w woły i krytych zgrzebnym płótnem, jechały niewiasty, dzieci i starcy, i sprzęt domowy, i żywność, a dalej stada koni jucznych, i krów mlecznych, i tabuny baranów.
Za chwilę rozległ się żałośliwy okrzyk:
— O, o, o! — i kamienny słup przepadł w trzęsawisku.
Nowy kapłan rozkazał też ściąć dęby Światowida, ale rycerz Ścibor i lud cały oparli się temu wyjaśniając posłańcom, iż drzewa te noszą imiona Lecha, Czecha i Rusa, założycieli państw słowiańskich. Imiona te ocaliły żywot trzech dębów. Mogły więc one nadal szumieć ponad chrześcijańskim kościołem jako dawniej nad pogańską gontyną.
Mijały wieki, przez Ziemię Wielkopolską los i historia przetaczały dolę i niedolę lata pokoju i wojny. I szumiały dęby rogalińskie chwałę Bolesława Chrobrego, gdy przyjmował w Poznaniu i Gnieźnie cesarza Ottona III, zagrzewały do boju hufce Bolesława Krzywoustego spieszącego na Pomorców, szumiały hymn bojowy rycerstwu wielkopolskiemu za czasów Łokietka, gdy zagony krzyżackie docierały aż pod Zamyśl, i płakały szumem liści wraz z całym narodem, gdy zmarł ostatni Piastów, „król chłopków".
Były potem dęby rogalińskie świadkami wiktorii grunwaldzkiej i wiekopomnej czynu Unii Lubelskiej. I żaliły się nad niedolą ludu wielkopolskiego, gdy Szwedszi, niby potop, zalali kraj cały, i rozbrzmiewały pochwałą żołnierzy Czarneckiego, którzy w tych właśnie okolicach odpoczywali po wyprawie duńskiej.
Jeszcze raz rozbrzmiewały dęby triumfem oręża polskiego i szumem skrzydeł husarii spod Wiednia, a potem już coraz częściej musiały być świadkami klęsk i żałoby, by wreszcie na długo stać się jedynie pomnikiem chwały na grobie wolności.
Rogalin w ciągu tych wieków wielokrotnie zmieniał swych dziedziców, aż w końcu u schyłku rzeczypospolitej szlacheckiej stał się własnością możnego rodu Raczyńskich. Wówczas stare dęby Lech, Czech i Ruś znalazły się w obrębie parku pałacowego pod troskliwą opieką ogrodników. Tytaj dotrwały do czasów Wiosny Ludów i były niemymi obserwatorami bohaterskiej walki powstańców wielkopolskich broniących Rogalina. Tutaj wreszcie doczekały się wyzwolenia w 1918 roku, gdy lud wielkopolski porwał za broń i przepędził precz zaborców.
W czasie ostatniej okupacji wojennej pałac rogaliński stał się siedzibą Hitlerjugend.
Obecnie w pałacu rogalińskim jest muzeum kultury polskiej, a prastare dęby należą do żywych pomników tysiąclecia państwa polskiego.
Znają więc dęby rogalińskie całe dzieje narodu swego i jego tysiącletnią baśń ludową, a kto by chciał ją żywą usłyszeć, niech spocznie w pogodną noc świętojańską u stóp Lecha, Czecha i Rusa i wsłucha się pilnie w szum ich konarów i liści.
O PIAŚCIE ORACZU
I CUDOWNYCH WĘDROWCACH
Był skwarny, lipcowy dzień. Na drodze wiodącej do gniezdnieńskiego grodu ruch panował niezwykły. Gromadki wojów przybranych w lekkie, odświętne stroje, na pięknych, ognistych rumakach raz po raz wjeżdżały na most zwodzony. Dudniły podkowy końskie i rozlegały się wesołe pozdrowienia. Czasami za pocztami wojów pomykały strojne kolasy z niewiastami i służbą.
Było wielkie święto, bo oto książę Popiel, prawnuk Lecha, założyciela Gniezdna, obchodził uroczyście postrzyżyny swego syna, któremu nadano imię rodzica: Popiel. Niebawem cały gród książęcy rozbrzmiewał wesołym gwarem ucztujących i śpiewem przy wtórze kozła i klaskaniu w dłonie.
Słońce tymczasem minęło już południe i skwar był nie do zniesienia, gdy na gościńcu gnieźnieńskim ukazało się dwóch pieszych wędrowców. Mieli na głowach słomiane kapelusze o szerokich kryzach, białe płócienne płaszcze spięte na lewym ramieniu i długie zakrzywione laski w dłoniach. Na stopach zamiast skórzni widniały lipowe sandały wiązane rzemieniem. Musieli być już mocno zmęczeni, bo z trudem pięli się na wzgórze zamkowe i raz po raz ocierali połą płaszcza pot z czoła. Gdy stanęli przed bramą grodu, straż książęca skrzyżowała halabardy zagradzając im drogę.
- Oznajmijcie księciu - rzekł starszy z podróżnych - że jesteśmy wędrowcami z dalekich stron i prosimy o gościnę.
Jeden ze straży pobiegł do dworca i za chwilę wrócił z odpowiedzią.
- Pan nasz, książę Popiel, kazał oznajmić, iż obchodzi teraz uroczyste postrzyżyny syna swego i żadnych nie proszonych na dziś gości nie przyjmuje. A jeśli będziecie się upierać, polecił nam wyszczuć was psami.
- Cudzoziemcami jesteśmy - odrzekł młodszy z przybyszów - ale znamy zwyczaje tego ludu. Dotąd nikt nam nie odmówił gościny, czyni to dopiero wasz książę.
- Nie szemrajcie na księcia i uchodźcie co żywo - odparł groźnie dowódca straży - za wysokie tu dla was progi.
Oburzeni nieludzkością księcia Popielą wędrowcy zawrócili bez słowa i skierowali się na podgrodzie. Spotkawszy po drodze ubogą zagrodę kmiecą, skłonili się gospodarzowi stojącemu w podle swojej pasieki.
- Z dala idziemy i strudzeni jesteśmy drogą, a czeladź grodowa z rozkazu księcia odpędziła nas od bram miasta. Przyjmijcie nas, gospodzinie, pod dach chaty swojej.
- Gość w dom, Bóg w dom - odrzekł kłaniając się nisko gospodarz. - Wejdźcie i spocznijcie po trudach podróży, a cokolwiek mam z jadła w chacie swojej, podzielę się z wami.
Była to zagroda ubogiego, ale wolnego kmiecia, Piasta. Gospodarz był mężem w sile wieku, o niskiej, krępej posturze, odziany w lnianą siermięgę. Spod płowych, przyciętych wedle zwyczaju tuż nad czołem włosów spoglądały uważnie, lecz pogodnie szaroniebieskie oczy.
- Spocznijcie tymczasem na ławie w cieniu lipy - rzekł do przybyszów - i ugaście pragnienie, zanim niewiasta moja nić przyrządzi jadła.
Tu zaklaskał w dłonie. Z chaty wyszła dorodna niewiasta z dzbanem glinianym i trzema takimiż kubkami. Za spódnicą jej krył się siedmioletni otrok w długiej lnianej płótniance przepasanej krajką, z jasnymi włosami opadającymi poniżej ramion.
- Oto niewiasta moja, Rzepka, a ten oto otrok to syn mój, któremu jutro chcę wyprawić, obyczajem przodków, postrzyżyny.
Napełnił kubki złocistym płynem i podał wędrowcom.
- To miód, który sam syciłem ze swej pasieki. Za wasze zdrowie, mili goście.
Podróżni wychylili kubki chwaląc smak i zapach napoju, a potem starszy z nich rzekł:
- "Cieszcie się zaiste, iżeśmy przybyli, a może nasze przybycie przyniesie wam obfitość dobra wszelakiego, a z potomstwa zaszczyt i Sławę".
- Bóg by to dał - odrzekł skłoniwszy się Piast, po czym jął rozpowiadać o przygotowaniach do jutrzejszej uroczystości:
- "Mam ci ja beczułkę dobrze sfermentowanego piwa, które przygotowałem na postrzyżyny jedynego syna, jakiego mam, lecz cóż znaczy taka odrobina? Wypijcie je, jeśli wola". Utuczyłem też - ciągnął dalej-niewielkiego prosiaka, by goście moi nie wyszli głodni z postrzyżyn. Boję się wszelako, czy starczy tego wszystkiego dla gości, bo w zwyczaju moim jest podejmować każdego, kto jeno ma dobrą wolę i serce ochotne przyjść do mnie.
Gdy wędrowcy weszli do chaty, starszy z nich rzeki:
- Pokój niech będzie domowi temu i niechaj wszelka łaska boska spłynie na jego mieszkańców. Nie troszczcie się o jadło. Ptakowie polni nie sieją, nie orzą, a Pan niebieski karmi je i odziewa.-Po czym spytał: - Gdzie macie piwo dla gości jutrzejszych?
Piast wskazał na niewielki antałek stojący u progu.
- Natoczcie piwa we wszystkie naczynia próżne, jakie macie w domu swoim.
Dziwił się niepomiernie Piast i żona jego, Rzepka, bo oto napełniono piwem wszystkie dzbany gliniane, jakie były w chacie i dwanaście wielkich stągwi kamiennych, a beczułka była pełna i nic z niej piwa nie ubyło.
Jeszcze większy dziw ogarnął ich, gdy zabili półroczne prosię bo oto rzecz nie do wiary: mięsiwo rosło im wprost w dłoniach i wypełniono nim dziesięć naczyń, zwanych po słowieńsku cebrami.
Piast wzniósł dłonie i oczy ku niebu:
- Światowidzie, który władasz gromami na niebie, i ty, Lelum-Polelum stojący na Górze Lechickiej, spójrzcie na cud, który się dzieje w ubogiej chacie Piastowej. Oto mam tyle jadła i napoju że mógłbym ugościć cały dwór księcia mojego.
Przybysze uśmiechnęli się dobrodusznie.
- To nagroda za gościnność twoją, Piaście-oraczu. A jako dobrem za złe płacić należy, radzimy ci, byś zaprosił na jutrzejszą uroczystość księcia Popielą, który odpędził nas dzisiaj od bram grodu swojego.
Ucieszył się ogromnie Piast na te słowa, bo były to jego najtajniejsze myśli, skryte w głębinie serca, których jednak dla wielkiego ubóstwa swego nie śmiał nawet wypowiedzieć.
"Po cóż zwlekać? Za radą więc i zachętą gości pan, ich książę i jego wszyscy współbiesiadnicy zaproszeni zostali przez kmiotka Piasta, a książę zaproszony, wcale nie uważał sobie za ujmę zajść do swojego wieśniaka. Jeszcze bowiem księstwo polskie nie było tak wielkie, ani też książę kraju nie wynosił się jeszcze taką pychą i dumą, i nie występował tak okazale, otoczony tak licznym orszakiem wasali. .Skoro więc urządzono zwyczajową ucztę i pod dostatkiem przyrządzono wszystkiego, goście owi postrzygli chłopca i nadali mu imię Siemowita - na wróżbę przyszłych losów".
A nieznani wędrowcy, pożegnawszy po uczcie wszystkich biesiadników, błogosławili raz jeszcze Piastowej zagrodzie i podążyli w dalszą podróż. Skąd przybyli i dokąd się udali? - tego nie dowiedział się nikt ani wówczas, ani później.
Tylko gościom Piastowym, którzy spoglądali za odchodzącymi, zdało się, że wokół głów wędrowców błyszczały złociste aureole, a u ramion wyrosły im wielkie białe skrzydła. Były to jednak zapewne szerokie kryzy słomianych kapeluszy i białe poły płóciennych płaszczy powiewające na wietrze.
Dziwili się wszyscy zaproszeni, a wśród nich i sam książę Popiel, skąd u ubogiego kmiecia Piasta taka obfitość jadła i napoju? Bo chociaż ucztujących była pełna świetlica i pełen dziedziniec przed chatą, to jednak nikomu nie zabrakło ni chleba, ni mięsiwa, ani też piwa czy miodu.
Dziękowali więc ubogiemu oraczowi za gościnność i wróżyli wielką przyszłości postrzyżonemu Siemowitowi.
O POPIELU,
KTÓREGO MYSZY ZJADŁY
Minęło zaledwie lat kilka od pamiętnych postrzyżyn u knezia Popielą i w ubogiej zagrodzie Piasta. Popiel coraz gorzej czuł się w Gniezdnie, więc pod pozorem, iż gród ten jest mało obronny na wypadek wojny, postanowił przenieść stolicę kraju w miejsce bardziej bezpieczne.
Wybór padł na Kruszwicę nad jezioram Gopłem, otoczoną wokół nieprzebytymi borami, moczarami i siecią drobnych jezior. Było to istotnie miejsce nie do zdobycia dla wrogów. Na rozkaz kneziowy tysiące brańców wojennych i chłopów niewolnych zaczęło trzebić nadgoplańską puszczę. Waliły się z hukiem na ziemię potężne, rosochate dęby, smukłe buki i strzeliste sosny koronami swymi sięgające niebios. Pod toporami cieśli, ściągniętych tu z całego kraju, rósł szybko nad brzegiem jeziora wspaniały gród. Kilka stai od brzegu wynurzał się z wód goplańskich niewielki ostrów. Popiel rozkazał umocnić go potężnymi głazami i na tej kamiennej wyspie zbudował stołb obronny, a tak wyniosły, iż przy zachodzie słońca cień jego ponury nakrywał nieomal całą szerokość jeziora. Stołb miał bronić Kruszwicę od strony Gopła.
Gdy nowa stolica Polan była już prawie gotowa, Popiel zarządził przygotowania do wielkiej uczty, na którą sprosił braci swoich przyrodnich i najdzielniejszych wojów. Nagle jednak zachorzał. Nie pomogły leki ani zamawianie choroby, ani okadzanie cudownymi ziołami, i kiedy zaproszeni na ucztę bracia przybyli do Kurszwicy, zastali knezia już na marach.
A miał ci Popiel tych braci swoich przyrodnich aże dwudziestu. Imiona ich były: Bolesław, Kazimierz, Władysław, Wracisław, Odo, Barnim, Przybysław, Przemysław, Spicygniew, Spicymierz, Jaksa, Siemian, Siemowit, Ziemomysł, Bogdał, Zbigniew, Sobiesław, Wyszymir, Cieszymir i Wisław.
Skoro ciało zmarłego spłonęło na stosie, a popioły zebrano do urn i żalnic i uroczyście pogrzebano, zgromadzili się bracia na wiec i zgodnie powołali na stolec knieziowski syna Popielowego, który nosił to samo imię, co i jego rodzic. Że jednak wybrany Popiel II był jeszcze otrokiem, więc stryjowie postanowili mu pomagać w rządzeniu krajem do czasu, aż osiągnie wiek męski.
Alić młody Popiel, zaledwie ukończył czternaście lat życia, już poznał smak władzy kneziowskiej i odprawiwszy stryjców swoich zaczął samowładnie rządzić krajem Polan. Wkrótce też zasłynął swym hulaszczym życiem. Do tańca i zabawy był zawsze pierwszy, do obrony kraju ostatni. Jeszcze mu też dwadzieścia leci nie minęło, a już twarz miał szkaradną, a głowę i brodę rzadkimi tylko włosami pokrytą. Nazwano go też pogardliwie Chostkiem czyli nierządnikiem, rozpustnikiem.
Napominali stryjowie synowca swego, a gdy to nie pomagało, uradzili, by go ożenić.
- Jak się ożeni, to się odmieni - mawiali między sobą.
I wyswatali mu księżniczkę niemiecką, urodziwą, ale znaną ze skąpstwa.
- Że skąpa, to nic nie szkodzi - prawił Spicymierz - ukróci rozrzutność młodzieńca i nauczy go oszczędności.
Kneź Popiel istotnie się po ślubie odmienił, ale na gorsze. Oszczędność małżonki zbudziła w nim chciwość, a ta z kolei stała się główną przyczyną ucisku ludu wiejskiego. Wszelkie daniny, zarówno od wolnych kmieci, jak i niewolnych chłopów, wzrosły w dwójnasób i były ściągane bezwzględnie i okrutnie. A za to dwór kneziowski zaczął jaśnieć coraz to większym blaskiem dostojeństwa i przepychu. A Popiel ze swoją połowicą bawili się coraz weselej i coraz kosztqwniej.
Lud nie tylko w okolicach Gopła, ale w całym kraju zaczął głośno sarkać, a stryjcowie Popielą znowu udzielili mu nagany grożąc, iż usuną go ze stolca kneziowskiego, jeśli się nie poprawi.
Zżymał się Popiel na te upomnienia i odgrażał się, że wyśle swych dworzan i każe swych stryjców zamknąć w stołbie goplańskim jako zdrajców. Ale chytra kneźna uspokoiła krewkiego Popielą:
- Zły to byłby sposób i nieszczęście mógłby sprowadzić na nasze głowy.
- Jakież nieszczęście? - odparł chmurnie kneź.
- A to, że wszystkich stryjców nie uda ci się pochwycić, że ci, którzy umknąj podniosą jawny bunt przeciw prawowitej władzy, że wreszcie cała, sprawa nabierze wielkiego rozgłosu.
- Cóż więc radzisz?
- Skoro nie można być wilkiem, trzeba jagnięcia skórę wdziać na siebie. Znam lepszy sposób pozbycia się stryjców, sposób, który nasi grabiowie nieraz już z pożytkiem wypróbowali.
Popiel, który przez cały czas rozmowy odmierzał komnatę gwałtownymi krokami, zatrzymał się nagle przed swą połowicą.
- Cóż to za sposób, kneźno? Mów, ale żywo, bo czas nagli!
- Wyślijcie gońców, kneziu, do wszystkich stryjców swoicn, i wezwijcie ich, aby przybyli, bo jesteście bardzo chorzy i-chcecie przed śmiercią przekazać władzę kneziowską najgodniejszemu z nich. Ręczę,, że wszyscy będą i to bardzo szybko.
- Hm, rada zaiste dobra. Głowę daję, że wszyscy przyjadą jak jeden mąż, bo każdy z nich ma się za najgodniejszego. Ale co dalej?
- Dalej? - kneźna uśmiechnęła się złym, jadowitym uśmiechem. - Resztę, mój małżonku, pozostaw już mnie i beczułce burgunda, którą mi ojcowie przysłali z Nadrenii.
- Wybornie, doskonale! -klasnął w dłonie Popiel - to sposób o wiele lepszy od pęt i ciemnicy. Idę wysłać gońców, a potem kładę się do łoża i będę konał.
Tu porwał go gwałtowny, zły śmiech, że aż wypłowiałe oczy łzami mu zaszły i począł się krztusić.
- Wybornie, doskonale! Moja luba małżonko! Jeśli nam się uda, to wszystkie ziemie stryjcom, jako zdrajcom, odbiorę, a skroń twoją przyozdobię królewską koroną.
Nim słońce dwukrotnie obiegło ziemię, już stryjowie wszyscy co do jednego byli w Kruszwicy. Popiel leżał na łożu? oczy miał zamknięte, a ponieważ lica jego zniszczone rozpustą, były od dawna blade i zwiędłe, a prawie bezwłosa czaszka bardziej kolano niż głowę przypominała, więc też robił wrażenie trupa.
Weszła kneźna w czarnej sukni, zapłakana, i zbliżywszy się do łoża, położyła dłoń na czole Popielą.
- Ocknij się, mężu mój luby, i zmóż ciężką niemoc swoją. Oto stryjcowie wielmożni przybyli na wezwanie i chcą się z tobą pożegnać.
Popiel podniósł
ciężko powieki i nim słowo przemówił, długo i badawczo patrzał
na zebranych. Wreszcie otworzył ust, a słowa jego padały wolno i
z trudem.
- Witajcie, przezacni stryjowie, bratowie rodzica mego - zaczął złamanym głosem. - Krótko i źle żyłem i nie słuchałem waszych rad chwalebnych, a oto przychodzi mi nagle żegnać się z wami na zawsze. Jutro już przed gromowładnym Światowidem, bogiem naszym, będę zdawał rachunek z przewinień swoich, więc dzisiaj jeszcze chciałem prosić was wszystkich, szlachetni stryjcowie, byście mi odpuścili winy moje, ciężkie winy...
Tu zakrztusił się, zakaszlał i przez chwilę głęboko oddychał.
- Jutro już mnie nie będzie - ciągnął dalej z trudem - więc dziś jeszcze muszę zakończyć wszystkie swoje ziemskie sprawy. Kraju zostawić bez władzy nie można, więc wybierzcie spośród siebie, czcigodni stryjcowie, najgodniejszego, najmężniejszego i najrozumniejszego, i jemu rządy kraju Polan powierzcie. Mnie już czas.
Tu opadł nagle na wezgłowie, zamknął oczy i dyszał ciężko a głęboko, po czym powiedział, że chce pić. Kneźna podała mu kosztowny kielich napełniony winem, a chory uniósł się ciężko i trzymając go w drżącej dłoni, tak kończył swe przemówienie:
- Mam jeszcze tylko jedną prośbę do was, przezacni bratowie rodzica mego. Oto na znak, żeście mi wszystko przebaczyli, za pomyślność kraju naszego i za lekkie moje skonanie, napijcie się ze mną po raz ostatni.
Kneźna wniosła na srebrnej tacy dwadzieścia pucharów, a stryjcowie unieśli je w górę.
- Nie za lekkie skonanie, ale za zdrowie wasze, kneziu Popiciu! - odkrzyknęli gromko, wychylając kielichy do dna.
Popiel również, dotknął wargami pucharu, lecz skrzywił się nagle, jakby go chwyciły ostatnie bóle, i odstawił wino na ławę.
Tymczasem stryjcowie kneziowi nagle pobledli śmiertelnie i jeden za drugim, niby dęby podcięte toporem, poczęli walić się na ziemię.
- Zdrada, trucizna! - krzyknęli najmłodsi ze stryjców, Cieszymir i Wisław, i rzucili się do drzwi. Ale w nich ukazała się gromada pachołków, którzy obalili obu stryjców na ziemię i przygnietli im kolanami krtanie. A Popiel zerwał się nagle z łoża jak najzdrowszy i dobywszy krótkiego miecza zaczął urągać konającym starcom, śmiejąc się szatańsko:
- Ha, stryjcowie przeklęci!... Przyjechaliście tu, by mnie zamordować i tron kneziowski zagarnąć! Ale potężny Światowid, który się kneziem opiekuje, pokarał was gromem swoim. Gińcie więc zdrajcy, i niechaj ni ogień, ni ziemia nie przyjmą zwłok waszych!
Tu zwrócił się do sług i hajduków: